withdeleuze(z deleuzem)

My Photo
Name:
Location: Wrocław, Poland

Tuesday, February 24, 2009

Odpowiedź na pytanie o podmiot


Gilles Deleuze

                                      Odpowiedź na pytanie o podmiot



   Pojęcie filozoficzne spełnia jedną lub więcej funkcji w przestrzeni myślenia określonej przez zmienne wewnętrzne. W relacji do zmiennych wewnętrznych i funkcji pozostają zmienne zewnetrzne: stany rzeczy, momenty historii. Pojęcie znika, gdy nowe funkcje omijają je w nowych przestrzeniach. Dlatego krytykowanie pojęć nigdy nie jest interesujące- lepiej jest konstruować nowe funkcje oraz odkrywać nowe przestrzenie, czyniące pojęcie bezużytecznym albo nieadekwatnym.
   Pojęcie podmiotu nie wymyka się tym regułom. Przez długi okres spełniało dwie funkcje. Pierwszą była funkcja uniwersalizacji, gdy powszechnik zamiast obiektywnych esencji zaczął reprezentować akty umysłowe lub językowe. Hume zajmuje szczególne miejsce w filozofii podmiotu, ponieważ odwoływał się do aktów wykraczających poza dane zmysłowe: co się dzieje, gdy mówię "zawsze" albo "koniecznie"? Wraz z Humem podmiot opuścił przestrzeń wiedzy i wszedł na obszar wiarygodności jako nowej podstawy: "jakie są warunki prawomocności wiary wykraczającej poza dane postrzeżeniowe?". Drugą funkcja podmiotu była indywiduacja. Nie mogąc dłużej być rzeczą albo duszą, jednostka stawała się osobą: żyjącą i przeżywaną, mówiącą i omawianą. Czy te dwa aspekty podmiotu (uniwersalne "ja" oraz indywidualne "mnie") są koniecznie powiązane? A jeżeli są powiązane, czy nie kłócą się ze sobą? Jak załagodzić ich konflikt? Takie pytania podtrzymywały filozofię podmiotu u Hume'a, i później u Kanta. Kant ukazał przeciwieństwo "ja" i "mnie", z których pierwsze warunkuje czas, a drugie jest uwarunkowane przez czas. Podobnymi zagadnieniami zajmował się jeszcze Husserl w ostatniej ze swoich "Medytacji kartezjańskich".
   Czy można wyznaczyć inne funkcje i zmienne? Funkcje wyszczególnienia, ze zmiennymi czasoprzestrzennymi dokonały inwazji na terytorium wiedzy i przyniosły odnowę. Wyszczególnienie jako matematycznie rozumiana osobliwość: element, który po przedłużeniu może ustanowić połączenie z elementem znajdującym się w pobliżu. Wiedza, a nawet wiara zostają zastąpione przez pojęcia "zestawu" lub "urządzenia", wskazujące rozrzut i rozstawienie osobliwości. Taki rozrzut ("jak po rzucie kośćmi") tworzy obszar transcendentalny pozbawiony podmiotu. Wielość zmienia się w wielorakość, a filozofia staje się teorią wielości. Nie odnosimy się już do przedustawnej jednostki miary jaką był podmiot. Prawda i fałsz ustępują miejsca szczególności i zwykłości, osobliwości i normalności. Funkcja poszczególności wypiera funkcję powszechności, co widać nawet w porządku prawnym. Pojęcia sprawy i precedensu unikają powszechników, na korzyść przypadków szczególnych i funkcji rozciągania. Koncepcja prawa ufundowana na jurysprudencji może obejść się bez podmiotu.
   Z ucieczką od powszechników wiąże się też współczesne zainteresowanie bezosobowymi rodzajami indywiduacji. Zastanawiamy się, co indywidualizuje jakieś zdarzenie, jakiś sezon, wiatr, bitwę, herbatkę o piątej po południu... Takie pozaosobowe indywiduacje możemy nazwać "istnościami" (łacińskie haecceitio). Nasuwa się pytanie: jestem "ja" czy "istnością"? W tym kontekście szczególnie ciekawa jest anglojęzyczna filozofia i literatura, słowo "ja" określając zawsze jako gramatyczną fikcję. Zdarzenia stawiają złożone pytania dotyczące kompozycji i dekompozycji, szybkości i powolności, trwałości i zasięgu, mocy i wpływów. Wbrew psychologicznemu czy lingwistycznemu personalizmowi,  zdarzenia promują trzecią osobę liczby pojedynczej. Może to być nawet "czwarta osoba", nie-osoba w której rozpoznajemy siebie i naszą wspolnotę lepiej niż w pustej przemienności ja - ty. Wierzymy, że pojęcie podmiotu straciło swoją wagę na rzecz przed-indywidualnych osobliwości oraz bezosobowych indywiduacji. Nie wystarczy jednak przeciwstawiać sobie pojęcia, żeby dowiedzieć się które jest najlepsze. Aby odkryć jakie siły powodują powstawanie nowych pojęć, musimy porównywać przestrzenie problemowe wprawiające pojęcia we wzajemny rezonans. Nie zestarzało się nic co wielcy filozofowie napisali na temat podmiotu, i to dzieki nim mamy nowe problemy do odkrycia. Nie powinniśmy zatem próbować żadnych "powrotów do...", które ukazują naszą niezdolność do "podążania za...". Sytuacja filozofii nie różni się w tym względzie od sytuacji sztuki i nauki.

Immanencja: jakieś życie

                       
Gilles Deleuze
                                                   
                                            Immanencja: jakieś życie



   Czym jest obszar transcendentalny? Można odróżnić go od doświadczenia o tyle, o ile nie odnosi się do żadnego przedmiotu ani nie należy do żadnego podmiotu empirycznego przedstawienia. Jest zatem dany jako czysty bezpodmiotowy strumień świadomości, jako przedrefleksyjna, nieosobowa świadomość, albo jako jakościowe trwanie świadomości bez jaźni. Definiowanie transcendentalnego za pomocą bezpośrednich danych może wydawać się osobliwe, ale używam terminu empiryzm transcendentalny, aby odróżnić go od wszystkiego, co składa się na świat podmiotu i przedmiotu. W takim transcendentalnym empiryźmie jest coś surowego i potężnego. Oczywiście nie chodzi o element doznania (jak w prostym empiryźmie), ponieważ doznanie odcina zaledwie skrawek w ciągłym strumieniu świadomości absolutnej. Chodzi tu raczej o przejście od jednego doznania do kolejnego: dwa doznania mogą być zbliżone tylko jako stawanie się, jako wzrost lub spadek mocy, wielkość wirtualna. Zatem obszar transcendentalny musi zostać określony przez bezpośrednią świadomość bez przedmiotu ani jaźni, jako ruch który nie zaczyna się ani nie kończy. Zwłaszcza spinozjańska koncepcja tego przejścia czy wielkości mocy, opiera się na świadomości.
   Lecz relacja obszaru transcendentalnego do świadomości jest tylko pojęciowa. Świadomość staje się faktem pod warunkiem, że jednocześnie wytwarza podmiot i jego przedmiot; oba poza obszarem, i oba dane jako "transcendenty". Z drugiej strony, świadomości nie można w żaden sposób odsłonić tak długo, jak długo przemierza ona (z nieskończoną prędkością, wszędzie rozproszona) obszar transcendentalny. Faktem jest ze świadomość wyraża się tylko, gdy zostaje odzwierciedlona w podmiocie odnoszącym ją do swoich przedmiotów. Dlatego właśnie nie możemy obszaru transcendentalnego definiować przez świadomość- która pomimo tego że jest z nim współrozciągła, unika odsłonięcia.
   "Transcendentalny" to nie to samo, co "transcendentny". Bez świadomości, obszar transcendentalny można określić, jako czysta płaszczyznę immanencji, ponieważ wymyka się on każdej transcendencji: zarówno podmiotu, jak przedmiotu. Absolutna immanencja znajduje się w sobie- nie ma jej w niczym innym, ani nie można jej niczemu przyporządkować- nie zależy ona od przedmiotu, ani nie należy do podmiotu. U Spinozy immanencja nie jest immanentna substancji, wręcz przeciwnie, substancja i jej modusy znajdują się w immanencji. Jesteśmy świadkami wynaturzenia transcendentalności, prezentującej się jako podwojenie doświadczenia (tak dzieje się u Kanta), zawsze gdy czynimy z immanencji atrybut podmiotu i przedmiotu, które same wypadają poza płaszczyznę: podmiot tworzy się jako uniwersalny, a przedmiot jako jakikolwiek przedmiot. Jesteśmy także świadkami zniekształcenia immanencji, zawierającej się teraz w transcendentnym. Immanencji nie można oddać jako Pewnej Rzeczy, jedności zwierzchniej nad wszystkimi rzeczami, ani jako Podmiotu działającego poprzez uskutecznianie syntezy rzeczy. Możemy mówić o płaszczyźnie immanencji, tylko gdy immanencja jest immanentna wyłącznie sobie samej. Obszar transcendentalny nie może być definiowany za pomocą świadomości, tak jak płaszczyzna immanencji nie może zostać zdefiniowana przy pomocy jakiegoś Podmiotu lub jakiegoś Przedmiotu, które byłyby zdolne ją w sobie zawrzeć.
   O czystej immanencji powiemy, że jest jakimś życiem- i niczym więcej. Nie jest immanentna życiu, ponieważ jest ona samym życiem. Życie jest swoistą immanencją immanencji: absolutną immanencją, jest całkowitą mocą, zupełnym błogostanem. Fichte, dochodząc w swojej późnej filozofii do przezwyciężenia aporii podmiotu i przedmiotu, ukazuje obszar transcendentalny jako jakieś życie, niezależne od Bycia i nie  poddane Działaniu: absolutna bezpośrednia świadomość, której właściwe działanie nie odnosi się do bycia, lecz jest nieustannie ugruntowywane w życiu. Obszar transcendentalny staje się prawdziwą płaszczyzną immanencji, ponownie wprowadzając spinozyzm do najbardziej elementarnej operacji filozofowania. Czy coś podobnego nie dzieje się w późnym projekcie filozoficznym Maine de Birana (tak wyczerpującym, że niedokończonym), kiedy poniżej transcendencji wysiłku odkrył życie absolutne i immanentne? Obszar transcendentalny definiujemy przez płaszczyznę immanencji, a płaszczyznę immanencji przez życie.
   Czym jest immanencja? Jakimś życiem... Nikt nie opisał życia lepiej niż Charles Dickens, traktujący przedimek nieokreślony ("a" w "a life") jako wskaźnik czegoś transcendentalnego. Oto łajdak pogardzany przez wszystkich znalazł się na łożu śmierci, i nagle wszyscy obarczeni opieką nad nim okazują pilność, szacunek, a nawet miłość dla ostatnich znaków życia człowieka. Każdy uważa ocalenie go za swoja sprawę. W rezultacie, w głębinach śpiączki niegodziwiec czuje, jak coś miękkiego i słodkiego przenika jego duszę. Jednak kiedy wraca do zdrowia, dobroczyńcy stają się zimni, a on sam odnajduje dawną wulgarność i podłość. Pomiędzy życiem i śmiercią istnieje moment, gdy życie jest zaledwie igraniem ze śmiercią. Życie jednostki toruje drogę życiu nieosobowemu chociaż szczególnemu, ustanawia czyste zdarzenie wolne od przypadków życia wewnętrznego i zewnętrznego, czyli od subiektywności i obiektywności wydarzenia: "homo tantum" z którym każdy sympatyzuje, i który osiąga rodzaj chwalebności; jakaś istność, która już nie jest indywiduacją, lecz wyszczególnieniem. Życie czystej immanencji poza dobrem i złem- neutralne, skoro podmiot tylko ucieleśnia je pośród rzeczy, sprawiając że coś jest dobre lub złe. Życie jednostki jest przyćmione przez szczególne immanentne życie człowieka, który nie ma imienia a jednak nie można pomylić go z kimś innym. Pojedyncza istota, życie...
    Życie nie powinno być ograniczone do chwili, kiedy indywidualność stawia czoła powszechnej śmierci. Ono jest wszędzie, w każdym momencie przemierzanym przez żyjący podmiot,  mierzonym przez doświadczane przedmioty: immanentne życie przenoszące zdarzenia lub jednostkowości, które są tylko aktualizowane w podmiotach i przedmiotach. To nieokreślone życie nie posiada momentów, jakkolwiek mogłyby być sobie bliskie, ale tylko międzyczasy, między-momenty. Nie przybywa, nie następuje- raczej przedstawia ogrom pustego czasu, w którym widzimy zdarzenie (mające nadejść i już przeszłe) w absolucie bezpośredniej świadomości. W swoich powieściach, Lernet-Holenia umieszcza zdarzenie w międzyczasie mogącym połykać całe regimenty. Jednostkowości lub zdarzenia konstytuujące życie współistnieją z wypadkami tego życia, i odpowiadają mu, chociaż nie są rozmieszczone i rozdzielone w ten sam sposób. Odnoszą się do siebie w całkiem inny sposób niż jednostki. Wydaje się nawet, że poszczególne życie może obejść się bez żadnej indywidualności, nawet bez indywidualizujących współczynników. Na przykład, wszystkie niemowlęta są do siebie podobne, zupełnie nie posiadając indywidualności. Mają za to jednostkowości: uśmiech, gest czy grymas nie są subiektywnymi cechami, ale zdarzeniami. Niemowlęta są przenikane przez immanentne życie, będące czystą mocą a nawet wzniosłością w chwilach słabości, cierpienia. To co w życiu nieokreślone przestaje takim być, o ile zajmuje płaszczyznę immanencji, o ile konstytuuje elementy obszaru transcendentalnego (jakkolwiek jednostkowe życie pozostaje nieodłączne od uwarunkowań empirycznych). Nieokreśloność jako taka, nie jest znakiem empirycznej nieokreśloności, lecz uwarunkowaniem immanencji, warunkowalnością transcendentalną. Przedimek nieokreślony nie oznacza nieokreśloności osoby, jeżeli jednocześnie nie jest uwarunkowaniem poszczególności. (Jakieś) JEDNO nie jest transcendentnym, mogącym zawierać nawet immanencję, ale immanentnym zawartym w polu transcendentalnym. JAKIEŚ (Jedno) jest zawsze wskaźnikiem wielości: jakieś zdarzenie, jakaś osobliwość, jakieś życie... Zawsze można przywołać coś transcendentnego, wykraczającego poza płaszczyznę immanencji lub coś przypisującego ją sobie. Niemniej cała transcendencja jest ustanowiona wyłącznie w strumieniu immanentnej świadomości należącej do płaszczyzny. Transcendencja jest zawsze wytworem immanencji.
   Życie zawiera tylko wirtualia. Jest złożone z wirtualności, zdarzeń, osobliwości. Wirtualnym nie nazywam czegoś, czemu brakuje realności. Raczej, wirtualne zostaje włączone w proces aktualizacji, gdy nachodzi na płaszczyznę, dającą mu  właściwą rzeczywistość. Immanentne zdarzenie aktualizuje się w stanie rzeczy i w stanie przeżytego doświadczenia, a stany te powodują zdarzenie. Płaszczyzna immanencji aktualizuje się w jakimś przedmiocie i w jakimś podmiocie, którym sama się przypisuje. Jednak przedmiot i podmiot mogą być oddzielone od swoich aktualizacji: płaszczyzna immanencji jest wirtualna, o ile zapełniające ją zdarzenia są wirtualnościami. Zdarzenia, poszczególności udzielają płaszczyźnie swojej pełnej wirtualności, tak jak płaszczyzna immanencji daje wirtualnym zdarzeniom ich pełną realność. Zdarzeniu ujmowanemu jako niezaktualizowane (nieokreślone) niczego w ogóle nie brakuje. Wystarczy umieścić je w relacji do  współczynników: obszaru transcendentalnego, płaszczyzny immanencji, życia, kilku osobliwości. Rana wciela się, aktualizuje się w stanie rzeczy lub w przeżytym doświadczeniu. Jednakże sama w sobie jest czystą wirtualnością na płaszczyźnie immanencji, prowadzącej nas ku życiu. Moja rana istniała przede mną... Nie transcendencja rany jako wyższa aktualność, lecz zawsze jej wirtualność wewnątrz środowiska (obszaru albo płaszczyzny). Istnieje wielka różnica- pomiędzy wirtualnościami, określającymi immanencję obszaru transcendentalnego, a możliwymi formami aktualizującymi je i przemieniającymi w coś transcendentnego.

Schizofrenia i społeczeństwo


Gilles Deleuze                                                    

                                            Schizofrenia i społeczeństwo


Dwa bieguny schizofrenii
Organy/Maszyny

   Ten temat, tzn. maszyna nie oznacza, że ogólnie ujmując schizofrenik żyje jak maszyna. On lub ona żyją przenikani przez maszyny. Schizofrenik żyje w maszynach, wzdłuż maszyn, albo maszyny są w nim, w niej. Organy schizofrenika nie są prowizorycznymi maszynami, lecz funkcjonują tylko jako części maszyny, przypadkowe komponenty złączone z innymi zewnętrznymi komponentami (jakimś drzewem, jakąś gwiazdą, jakąś żarówką, jakimś silnikiem). Organy zostają połączone ze źródłem mocy, są podłączone pod przepływy- zatem obejmują większe, złożone maszyny. Nie ma to nic wspólnego z ideą mechanizmu. Ta maszyneria jest całkiem inna. Schizofrenik odkrywa, że nieświadomość naprawdę jest fabryką. Bruno Bettelheim daje nam obraz małego Joey'a (dziecka-maszyny), który żyje, je, wydala, oddycha i śpi podłączony do silników, gaźników, kierownic, lamp i obwodów elektrycznych- nieważne czy są rzeczywiste czy wymyślone, wyobrażeniowe. "Musiał ustanowić te wyobrażeniowe połączenia elektryczne, ponieważ przepływ elektryczności wprawiał w ruch jego układ pokarmowy, pozwalając mu jeść. Odtwarzał ten rytuał z zaradnością skłaniającą do wiary istnienie przewodów i wtyczek." Podróż czy po prostu spacer w parku formuje obieg dla ciągle płynącego i uciekającego wzdłuż maszynowych linii schizofrenika. Nawet jego wypowiedzi zdają się nie być kombinacją znaków, ale produktem linii montażowej. Mały Joey krzyczy: "Connect-I-Cut" (łączyć-ja-ciąć). Louis Wolfson tak objaśnia językową maszynę, którą wynalazł: w jednym uchu palec, w drugim słuchawka, w dłoni obcojęzyczna książka, w gardle warkot, etc. Wymyślił, jak uciec ojczystemu językowi, sprawić by ulatywał, ułożyć go tak by płynął i przeciekał- być zdolnym przetłumaczyć każde zdanie na przypominającą je mieszaninę brzmień i słów pożyczonych z języków obcych.
   Osobliwy charakter schizofrenicznych maszyn pochodzi stąd, że włączają one do gry oddzielne i wzajemnie obce elementy. Schizofreniczne maszyny są agregatami. A jednak działają- ich funkcją jest sprawiać, aby coś uleciało, stworzyć przepływ i wylot. Nie możemy powiedzieć, że schizofreniczna maszyna składa się z części i elementów rozmaitych preegzystujących maszyn. W istocie, schizofrenik jest funkcjonalną maszyną robiącą użytek z elementów ubocznych, które już nie działają w żadnym kontekście, i które wejdą we wzajemne relacje dzięki temu, że nie maja żadnych relacji- tak jakby konkretne odróżnienie, oddzielność różnych części stała się sama w sobie racją, żeby je pogrupować i pchnąć do działania zgodnie z tym, co chemicy nazywają "relacją nieumiejscowioną". Psychoanalityk Serge Leclaire twierdzi, że nie sięgamy do ostatecznych elementów nieświadomości, dopóki nie obserwujemy czystych jednostkowości zmieszanych albo stłoczonych razem "właśnie przez brak połączenia": rozdzielne i nieredukowalne elementy połączone tylko nieumiejscowioną relacją, jakąś "właściwa siłą pragnienia". To sugeruje potrzebę ponownego przemyślenia podstawowych założeń psychoanalizy dotyczących kojarzenia idei, wliczając zarówno relacje, jak struktury. Schizofreniczna nieświadomość jest nieświadomością zbytecznych elementów składających się na maszynę dlatego, że są nieredukowalne i prawdziwie oddzielne. Na przykład, zdania postaci Becketta: kamyk-kieszeń-usta; but-ustnik fajki-mały nieokreślony worek-pokrywa dzwonka rowerowego-połowa protezy. Piekielna machina przygotowywana do akcji. Jak w filmie W.C. Fieldsa: bohater szykuje danie, którego przepis jest programem ćwiczeń, zwarciem między dwoma maszynami, ustanowieniem nieumiejscowionej relacji elementów, ożywiającą wybuchową maszynę, uogólniony przepływ, specyficzny schizofreniczny nonsens.

Ciało bez organów

   Obok organu/maszyny z jego przepływami, wibracjami i awariami, konieczny do opisu schizofrenii jest drugi temat. Chodzi o ciało-bez-organów, ciało pozbawione organów: zamknięte oczy, zatkane dziurki w nosie, zwarty odbyt, zgniły żołądek, poderżnięte gardło- "żadnych ust, żadnego języka, żadnych zębów, żadnego gardła, żadnego przełyku, żadnego żołądka, żadnych jelit, żadnego odbytu". Ciało napuchnięte jak wielka molekuła, niezróżnicowane jajo. Takie katatoniczne odrętwienie było często opisywane. Maszyny zatrzymują się ze zgrzytem, schizofrenik zastyga w sztywnych pozach, trwając w nich przez dni lub lata. Stanów katatonicznych i wtargnięć delirium nie charakteryzuje prosta okresowa przemienność. Raczej, przez cały czas jakieś zmaganie zdaje się przebiegać miedzy dwoma biegunami: 1) przesadną pracą maszyn, oraz 2) stanem katatonii ciała-bez-organów. Fazy tej walki przekładają się na właściwy schizofrenii typ niepokoju. Zawsze znajdzie się jakiś bodziec czy impuls, uderzający w serce odrętwienia. I vice versa- do rojowiska maszyn wkrada się otępienie, sztywność. Ciało-bez-organów ciągle zamyka maszynowe połączenia, a organy/maszyny nieustannie wysypują się na ciele-bez-organów.
   Same organy nie są jednakże rzeczywistym wrogiem ciała-bez-organów. Wrogiem jest organizm, czyli organizacja nakładająca na narządy porządek totalizacji, współpracy, zestrojenia, integracji, powstrzymywania i rozdzielności. Organy są wrogiem odrzucającego je ciała-bez-organów w tym sensie, że są traktowane jak instrumenty prześladowań. Z drugiej strony, ciało-bez-organów przyciąga narządy, przyswaja i czyni funkcjami, w porządku różniącym się od organicznego. Organ stanie się (jakby) całym ciałem, jeżeli będzie działał dla siebie, zawierając pozostałe funkcje. Rodzi się on na ciele-bez-organów w "cudowny" sposób- posłuszny porządkowi mechanicznemu, którego nie należy mylić ani z organicznym mechanizmem, ani z organizacją organizmu. Na przykład- anorektyczne usta-odbyt-płuco. Albo schizoidalne stany wywoływane przez narkotyki, tak jak są opisane w związku z ciałem-bez-organów u Williama Burroughsa: "Organizm ludzki, co za skandal, jest taki niewydolny. Zamiast wciąż narażonych na infekcje ust i odbytu- dlaczego nie mamy jednego otworu do odżywiania oraz wydalania? Moglibyśmy połączyć usta z nosem, wypełnić żołądek i zrobić w płucach odwierty, które powinny tam być od początku." Artaud opisuje własne okrutne zmagania: ciało-bez-organów przeciw organizmowi i przeciw Bogu, mistrzowi organizmów i organizacji. Sędzia Schreber określa przemiany przyciągania i odpychania, odrzucania i przyjmowania organów przez ciało-bez-organów w porządku /ustroju nieorganicznym.

Relacja intensywna

   Można powiedzieć, że dwa bieguny schizofrenii (katatoniczny stan ciała-bez-organów oraz nieorganiczne funkcjonowanie organów-maszyn) nigdy nie są od siebie całkiem odizolowane. Razem wytwarzają formy, w których czasem przeważa odpychanie (forma paranoidalna), a czasem przyciąganie (fantazyjna, nadprzyrodzona forma schizofrenii). Ciało-bez-organów jest jak jajo: przed rozwinięciem formy nie może być niezróżnicowanym środowiskiem. Jest przemierzane przez osie i gradienty, bieguny i potencjały, przez progi i strefy przeznaczone do wytworzenia takiej czy innej organicznej części. Jednak przez pewien czas organizacja jaja jest intensywna. Jest jakby przenikającym je przepływem zróżnicowanej intensywności. W tym sensie, ciało-bez-organów ignoruje i wypiera organizm (organizację rozciągłych organów), a w zamian tworzy matrycę intensywności przydzielającą organy intensywne. Różne proporcje przyciągania i odpychania wytwarzają w ciele-bez-organów rozmaite intensywne stany, przez które przechodzi schizofrenik. Jego podróż może odbywać się bez ruchu, lecz nawet w ruchu odbywa się na ciele-bez-organów; jest to podróż intensywna. Ciało-bez-organów znajduje się na zerowym stopniu intensywności, ale jest pochłonięte produkcją wartości intensywnych. Intensywności są produkowane sukcesywnie (od zera) jako to, co wypełnia przestrzeń do jakiegoś określonego stopnia. Organy/maszyny są jakby bezpośrednimi władzami ciała-bez-organów. Jest to potwierdzone przez schizofreniczne delirium: pod halucynacjami zmysłowymi, poniżej szaleństwa myśli- znajduje się coś głębszego- odczuwanie intensywności, czyli przejście lub stawanie się. Stopień zostaje osiągnięty, próg zostaje przekroczony- naprzód albo z powrotem. Dokonuje się przeniesienie: "czuję, że staję się kobietą; czuję, że staję się bogiem; staję się jasnowidzem; staję się czystą materią". Schizofreniczny obłęd może zostać uchwycony tylko na poziomie tego "ja czuję": rejestrującego intensywny związek między ciałem-bez-organów a organami/maszynami.
   Farmakologia wydaje się być ważna dla praktycznych oraz teoretycznych badań nad schizofrenią. Badanie metabolizmu schizofreników otwiera szerokie pole poszukiwań, w których kluczową rolę odegra biologia molekularna. Również chemia (jakościowa i doświadczalna) zdaje się wychodzić poza tradycyjny dualizm "organiczne/ psychiczne". Dwa kierunki: 1) Eksperymentalne wywoływanie stanów schizoidalnych (za pomocą meskaliny, bulbokapniny, LSD, itp); 2) Inicjatywa terapeutyczna: jednoczesne wyciszenie niepokoju i przebicie katatonicznej skorupy, uruchomienie schizo-maszyn (środki uspokajające, LSD).



Schizofrenia jako proces
Psychoanaliza i "schizogeniczna" rodzina

   Problem jest dwuwarstwowy: nieokreślone rozszerzenie schizofrenii, a zarazem natura symptomów składających się na nią jako całość. Sama ta natura sprawia, że symptomy trudno jest klasyfikować, dopasować w spójnym i wyraźnie umiejscowionym bycie. One rozszczepiają się i rozchodzą. Schizofrenia jest syndromem rozszczepienia w każdym punkcie, nieustannym odchodzeniem od siebie. Emil Kraepelin sformułował koncepcję "dementia praecox", używając dwóch biegunów: 1)hebefrenii, jako rozproszenia ujawniającego się po okresie dojrzewania; oraz 2)katatonii, jako formy otępienia, wraz z problemami w aktywności mięśniowej. W roku 1911 Eugene Bleuer ukuł termin "schizofrenia", oznaczający fragmentację albo funkcjonalne przemieszczenie skojarzeń. Podstawowym zakłóceniem jest brak jakichkolwiek relacji między skojarzeniami: odejście od rzeczywistości jako druga strona rozpłynięcia się osobowości. Swoiste pierwszeństwo lub autonomia zostają przyznane życiu wewnętrznemu, sztywnemu i zamkniętemu w sobie. Bleuer kładł coraz większy nacisk na autyzm: "Źródłowe zakłócenie odnosi się głownie do życia instynktów." Odnosi się wrażenie, że psychiatria w swoim obecnym stanie ma niewielkie sukcesy w określeniu jedności schizofrenii w terminach przyczyn i symptomów. Jedności tej poszukiwano w zaburzonej osobowości jako całości, wyrażającej każdy symptom w swoisty sposób. Bardziej obiecujące są wysiłki Eugene'a Minkowski i Ludwiga Binswangera, poszukujących jedności wśród psychotycznych form "bycia-w-świecie": w spacjalizacji oraz temporalizacji ("przeskoki", "zawirowania", "skurcze", "zastoje"). Należy też wspomnieć Gizele Pankow, lokującą jedność w obrazie ciała, używającą praktycznej metody czasoprzestrzennej restrukturyzacji, aby egzorcyzmować i poddać psychoanalizie schizofreniczne zjawiska rozkojarzenia ("naprawić strefy zepsucia w obrazie ciała oraz uzyskać dostęp do rodzinnej struktury").
   W istocie naprawdę trudno jest opisać pozytywne cechy schizofrenii, nie odnosząc ich do mrocznych lub destruktywnych cech osoby. Schizofrenia sprawia, że w hipotetycznej strukturze pojawiają się negatywne cechy, włączając niedobory i dysocjacje. Nie można powiedzieć, że psychoanaliza oferuje nam drogę wyjścia z tej zasadniczo negatywnej perspektywy, ponieważ jej stosunek do schizofrenii jest ambiwalentny. Z jednej strony, psychoanalitycy zdają sobie sprawę, że ich materiał kliniczny pochodzi z psychozy (przypadek Freuda w Zurichu, przypadki Melanii Klein i Jacquesa Lacana- paranoja pociąga ich bardziej niż schizofrenia). Z drugiej strony, metoda psychoanalizy doświadczyła poważnych trudności w otwieraniu bram psychozy, spowodowanej dyslokacją skojarzeń. Psychoanaliza została przykrojona do fenomenów neurozy. Freud zaproponował proste rozróżnienie pomiędzy neurozą a psychozą: w neurozie zasada rzeczywistości jest zabezpieczona- w zamian za wyparcie "kompleksu"; z kolei w psychozie kompleks ujawnia się w świadomości w zamian za zniszczenie rzeczywistości, spowodowane odwróceniem się libido od świata zewnętrznego. Badania Lacana ustanawiają dystynkcję miedzy neurotycznym wyparciem, dotyczącym "znaczonego", a psychotycznym odcięciem które w porządku symbolicznym działa na poziomie "znaczącego"- jak dziura w strukturze, puste miejsce sprawiające, że coś odciętego od symboliczności wyłania się jako halucynacja. Schizofrenik jawi się wówczas jako ktoś, kto nie potrafi rozpoznać czy umiejscowić własnego pragnienia. Negatywna perspektywa wzmacnia się do tego stopnia, ze psychoanaliza pyta: "Czego brakuje schizofrenikom? Co nie pozwala naszym mechanizmom zając się nimi?"
   Czy to możliwe, aby schizofrenikowi brakowało czegoś z okresu edypalnego? Czy od najmłodszych lat ma do czynienia ze zniekształceniem roli matki, w połączeniu z unicestwieniem ojca, mającym tłumaczyć istnienie wyrwy w strukturze edypalnej? Podążając za Lacanem Maud Mannoni wskazuje na "początkowe odcięcie znaczącego ojca": postacie edypalne są na swoich miejscach, ale w ich grze przemian istnieje jakaś pusta przegroda. Ta tajemnicza przestrzeń pozostaje otwarta na niepokoje ujawniające pragnienie. Jednak wcale nie jest pewne, czy struktura rodzinna (nawet jeżeli rozciągniemy ją na trzy pokolenia przez włączenie dziadków) jest dobrą jednostką miary dla schizofrenii. Dociekania nad "schizogenicznymi rodzinami" albo schizogenicznymi mechanizmami w rodzinie są wspólną cechą tradycyjnej psychiatrii, psychologii, psychoanalizy i anty-psychiatrii. Rozczarowujące w tych próbach jest powszechne cytowanie mechanizmów (np. "podwójne zobowiązanie" Gregorego Batesona- jednoczesne wydawanie dwóch wzajemnie sprzecznych poleceń), będących banalną częścią codziennego życia każdej rodziny. Nie wymkniemy się zawężonemu dyskursowi, w którym schizofrenik definiowany jest negatywnie (za pomocą przypuszczalnego wykluczenia "znaczącego"), nadając familijnym współrzędnym ściśle symboliczną wykładnię. Nie dostajemy żadnego wglądu w schizofreniczny sposób produkcji.

Przebijając się do "większej realności"

To dziwne, że schizofreników wciąż odsyła się do całkowicie obcych im problemow: ojciec, matka, prawo, znaczące, itd. Schizofrenik jest gdzie indziej i nie ma przesłanek by wnioskować, że brakuje mu czegoś, co jego lub jej nie dotyczy. Mówili o tym Beckett i Artaud. Musimy przyswoić sobie ideę, że pewni artyści mieli    lepszy wgląd w schizofrenię niż psychiatrzy i psychoanalitycy. Definiowanie schizofrenii w kategoriach negatywnych, w kategoriach braku (rozkojarzenie, utrata rzeczywistości, autyzm, odcięcie) jest takim samym błędem, jak modelowanie jej na strukturze rodzinnej, w której można ten brak ulokować. Fenomen delirium nie odtwarza ani nie wymyśla rodzinnej opowieści skoncentrowanej na "braku". Wręcz przeciwnie- delirium jest gwałtownym wybuchem historii, jest historią uniwersalną w stanie bezładu. Rasy, cywilizacje, kultury, kontynenty, królestwa, władze, wojny, klasy i rewolucje- wszystko wymieszane. Taki obłęd nie wymaga zaawansowanych studiów. W delirium zawsze znajdziemy jakiegoś Czarnego, jakiegoś Żyda, jakiegoś Chińczyka, jakiegoś Wielkiego Mongoła, jakiegoś Aryjczyka. Delirium składa się z polityki i ekonomii. Szaleństwo wyraża się nie tylko w swoich bezpośrednich treściach. Wyraża ono sposób inwestowania pragnienia w całe pole społeczno-historyczne, oraz sposób w jaki nieświadome pragnienie sięga do swoich nieredukowalnych obiektów. Tunele, cięcia i przepływy przenikają nawet to delirium, które zaplątało się w tematach rodzinnych. To elementy natury pozarodzinnej, elementy określające nieświadomość w całym polu społecznym, stanowią o schizogeniczności poszczególnej rodziny. Jak celnie ujął to Marcel Jaeger: "Na przekór temu, co myślą bożyszcza psychiatrii- chodzi o to, że umysłowo chorzy nie wyrażają zaledwie nieprzejrzystości własnych zaburzeń. Mowa szaleństwa we wszystkich artykulacjach łączy się z mową historii: politycznej, społecznej i religijnej." Delirium nie jest konstruowane wokół imienia ojca, lecz wokół imion z historii, nazw własnych. Odnosi się wrażenie, że progi i stopnie intensywności przemierzane przez schizofrenika w ciele-bez-organów ("czuje, że się przemieniam w..."), są podpisane nazwami własnymi ras, kontynentów, klas, osób. Schizofrenik nie identyfikuje się z osobami, lecz ze strefami wskazanymi na ciele-bez-organów przez nazwy własne.
   Schizofrenia wymaga opisu w terminach pozytywnych. "Dysocjacja", "autyzm" i "utrata rzeczywistości" są wyrażeniami wygodnymi dla tych, którzy chcą uciszyć schizofreników. "Dysocjacja" słabo określa pozytywny i scalający stan nieobecności połączeń miedzy elementami schizofrenicznej maszyny. "Autyzm" (oderwane od rzeczywistości życie wewnętrzne) nie pasuje do ciała-bez-organów i zalewających je wpływów. "Utrata rzeczywistości"- jak można tak nazwać nieznośną bliskość rzeczywistości, "uczucie komunikujące umysłowi chroboczące brzmienie materii"(Artaud)? Nie należy pojmować schizofrenii jako rozpadu osoby albo wyrwy w strukturze- musimy uchwycić ją jako proces. Kraeplin definiował dementiae praecox, jako proces składający się z rozwoju i ze stadium terminalnego. Stadium terminalne ("ostateczny i całkowity rozpad") usprawiedliwiało dożywotnie zamkniecie pacjenta w szpitalu. Karl Jaspers i Ronald D. Laing inaczej rozumieją pojecie procesu: "gwałtowne pęknięcie, erupcja, przełamanie ciągłości osobowości, zabierające nas w podróż wgłąb rzeczywistości; przerażająca intensywność; linia przelotu nad naturą, historią, organizmem oraz duchem". Organy/maszyny, ciało-bez-organów i przepływy intensywności współpracują, ustalając maszynowe połączenia i "wykolejenie" historii.
   Teraz widzimy różnicę miedzy schizofrenią a paranoją (także formami schizofrenii kwalifikowanymi jako paranoidalne): "nie zostawię cię w spokoju" paranoika, oraz "zostawcie mnie w spokoju" schizofrenika; paranoiczne kombinacje znaków, oraz schizofreniczne zestawy maszyn; masywne całości paranoi oraz drobne wielości schizofrenii; obszerne terytoria reaktywnej integracji paranoi oraz aktywne linie ucieczki schizofrenii. Schizofrenię można uznać za chorobę dzisiejszego społeczeństwa. Nie powinniśmy poszukiwać uogólnień dotyczących sposobów życia, lecz bardzo precyzyjnych mechanizmów natury społecznej, politycznej i ekonomicznej. Nasze społeczeństwa nie funkcjonują już na podstawie kodów i terytoriów- one działają poprzez rozlegle dekodowanie i deterytorializację. Szaleństwo paranoika składa się z przywracania kodów oraz wynajdywania terytoriów, natomiast schizofrenik kontynuuje marsz w stronę autodekodowania oraz autodeterytorializacji (pękniecie, podróż, proces). Schizofrenia jest zasłanianą, odpychaną i zamazywaną granicą naszego spoleczeństwa. Laing uchwycił prawdziwy problem schizofrenii: "co możemy zrobić, aby pęknięcie nie stało się załamaniem?". Jak możemy ustrzec ciało-bez-organów przed zatrzaśnięciem się w katatonicznym odrętwieniu? W jaki sposób opanować deliryczny niepokój, żeby nie skończyło się to stanem chronicznego wyczerpania? Warunki zapewniane przez szpital albo rodzinę są niesatysfakcjonujące. Hospitalizacja i familizacja nazbyt często wytwarzają symptomy autyzmu i utraty rzeczywistości. Jak zatem połączyć moce chemii oraz schizologicznej analizy, aby schizofreniczny proces nie obrocił się w swoje przeciwieństwo, czyli  w wytworzenie schizofrenika gotowego do zamknięcia? I w jakiej grupie, w jakim rodzaju zbiorowości?